Zawsze o tym marzyłem. Bywałem tutaj wiele razy, o różnych porach roku, wychodziłem na wschód słońca po nocy ze schroniska, ale w końcu udało się i spędziłem całą noc na szczycie Diablaka od zachodu do wschodu słońca. Noc świętojańska wypadła w weekend, więc lepiej być nie mogło, żeby w tę najkrótszą noc przeżyć wspaniały spektakl górski. Było trochę zimno, ale karimata, śpiwór i płachta biwakowa wyniesiona wraz z resztą dobytku w pocie czoła na szczyt pozwoliła przetrwać tę noc bez szwanku. Oczywiście nie mogło zabraknąć na szczycie moich bliskich współtowarzyszy wędrówek, żeby wspólnie delektować się przeżyciami. Wbrew początkowym oczekiwaniom okazało się, że takich zapaleńców jak my jest całe mnóstwo. Na Diablaku było więc tłoczno, głośno i wesoło, co raczej nas nie uradowało. Ale to najwyższy szczyt Beskidów – 1725m, więc zawsze jest oblegany.
Chcieliśmy troszkę innych przeżyć górskich, w ciszy i skupieniu poddawać się otaczającemu nas pięknu. Ale górami trzeba się dzielić, szkoda tylko, że nocy nie dało się przespać normalnie, gwar był zbyt wielki. Każdy zapewne był na tym najbardziej widokowym szczycie w Polsce, zwanym Królową Beskidów lub Matką Niepogody. Widoki po wejściu na szczyt na Tatry, Fatrę , Chocza były lekko zamglone, ale w stronę Beskidów i Gorców bardzo dobre. Na wierzchołek weszliśmy z przełęczy Krowiarki, gdzie szlak jest remontowany i teraz wygląda jak ceprostrada w Tatrach, ale przyznać trzeba, że wychodzi się obecnie bardzo wygodnie. Dodam, że prace jeszcze trwają. Dobrą godzinę przed zachodem słońca mieliśmy czas na rozbicie biwaku i wyszukanie osłoniętego od wiatru miejsca. Przyznać trzeba, że na górze, która słynie z okropnego wiatru, tym razem wiało bardzo słabo.
Długo smakowaliśmy cudowny zachód słońca, które żegnało się z nami gdzieś tam nad Beskidem Małym i zalewem Międzybrodzkim. Ciągle dochodzili nowi ludzie, tak, że cieszyliśmy się, że wcześnie zajęliśmy miejsca przy wiatrochronie. Emocje i hałas nie pozwoliły mi nawet na chwilę snu. Byłem więc świadkiem kolejnego napływu turystów, tym razem przed wschodem słońca, chyba całe autokary ludzi rozsiadły się na szczycie, szukając dobrego miejsca do obserwacji słoneczka, które już po czwartej rano rozpoczęło swój kolejny widowiskowy spektakl. Mnóstwo aparatów w rękach, na statywach zabiło trochę magię tego miejsca, jak dla mnie góra stała się zbyt tłoczna, chyba trzeba będzie szukać cichszych zakątków. Po widowisku pomyśleliśmy o ciepłym posiłku i pora była zwijać biwak. Postanowiliśmy drugie śniadanie zjeść w schronisku na Markowych Szczawinach.
Zeszliśmy szybko przez przełęcz Brona do obleganego przez takich jak my schroniska, choć teraz bardziej pasuje nazwa hotel górski, po ostatniej rozbudowie. Najbardziej rzucającym się widokiem był ten na odsypiających, gdzie popadnie nieprzespaną noc turystów. No, ale nic nie przychodzi za darmo. Po nabraniu sił już szybko dotarliśmy na parking poniżej przełęczy Lipnickiej, czyli popularnych Krowiarek. Tu skończyła się nasza przygoda, po nieprzespanej nocy zrezygnowaliśmy z dalszych planów na niedzielę i postanowiliśmy wracać do domu. Czy było warto, niech każdy oceni oglądając fotorelację z zachodu słońca i porannego wschodu. A do tego ta pogodna noc pod gwiazdami, obserwacje gwiaździstego nieba, spadających gwiazd, sputników itp itd.
I te niezliczone światełka w dole, w miastach, wioskach i wioseczkach, a na górze widna noc przy błękitnym niebie. I jeszcze na dodatek odwiedziny niespodziewanego gościa – młodego liska- przehery, który nic sobie nie robił z obecności tylu ludzi na szczycie. Babia Góra jest piękna o każdej porze roku, a widoki z niej, jak pogoda pozwala powalają z nóg każdego, więc kto nie był jeszcze , ten w drogę! A co dopiero pisać o nocy spędzonej na tej niezwykłej, najwyższej poza Tatrami górze, to trzeba przeżyć samemu i poczuć… jak przygoda , to przygoda. A tu znajdziecie graficzny opis wędrówki na Babią Górę, zapraszam do galerii. I dziękuję za obecność Amelce, Arashowi, Danielowi, Łukaszowi i Wiktorowi, temu ostatniemu też za kilka jego fotek do galerii.
Marcogor
[See image gallery at marekowczarz.pl]